O życiu w trasie...
To wyjątkowy styl życia. W domu nie widuje się tak dużo ludzi.
Zwyczajny dzień w trasie... Jeśli to dzień, w którym gramy koncert, wstaję gdzieś przed południem. Ogarniam śniadanie. Jeśli jesteśmy gdzieś w fajnym mieście, wychodzę pozwiedzać, wracam w porze soundchecku. Albo korzystam z wolnego czasu, by popracować - odpisać na maile itp. Godzinę przed obiadem ćwiczę, każdego dnia koncertowego. Potem obiad, wywiady, koncert i do spania. Chyba, że następnego dnia mamy wolne, to wtedy robimy imprezę. Co do dni wolnych, to trudno powiedzieć, zwykle są to dni podróży, więc po prostu się jedzie, ogląda telewizję i filmy w tourbusie. To wyjątkowy sposób na życie. Musisz się nauczyć szanować czyjąś prywatność, bo w jednym autokarze podróżuje ze sobą 16-17 osób. Nie masz ze sobą dużo rzeczy. Właściwie musisz przeżyć miesiąc na tym, co możesz zmieścić w walizce.
O nowych członkach zespołu...
Życie z nami na trasie musiało być dla nich na początku trudne. Mimo, że kilku z nich już wcześniej jeździło w trasy koncertowe, nigdy nie przeżyło tego na taką skalę. Wiele razy zdarzało się, że z Pärem śmialiśmy się z nich, mówiąc "A nie mówiliśmy?". Na początku zdarzało się wiele zabawnych pomyłek. Większość już się nie zdarza, ale cały czas od czasu do czasu słychać w naszym obozie "A nie mówiłem?". Na scenie było łatwiej. Przyznaję, że to był dla mnie największy stres. Wiedzieliśmy, że wymiatają na gitarach i perkusji, wiedzieliśy jeszcze zanim dołączyli do zespołu - w końcu żaden z nich nie miał typowego przesłuchania, wiedzieliśmy, że są świetni. Za to zachowanie się na scenie to zupełnie inna sprawa. Pytali nas oczywiście, co mogą, a czego nie mogą robić na scenie, a my odpowiedzieliśmy, że najlepsze, co mogą zrobić, to pokazać, że ja i Pär jesteśmy sześćdziesięciolatkami, którzy nie mogą za nimi nadążyć. Odpowiedź mogła być tylko jedna - "Challenge accepted". Przez kilka pierwszych koncertów w Ameryce musieliśmy się dotrzeć na scenie. Z poprzednią ekipą daliśmy chyba z 500 koncertów. Wszyscy wiedzieli na przykład, że w tej a tej piosence, zaraz przed bridge'em, Joakim skacze jak popaprany w tył. Nie rozglądam się, bo wiem, że wszyscy o tym wiedzą. Oczywiście z nowymi chłopakami to mógł być mały problem (śmiech). Także chwilę zajęło nam odnalezienie się na scenie. Po kilku, pięciu, może sześciu koncertach wszystko zaczęło się układać.
Jeśli chodzi o pisanie piosenek, to jeszcze nie wiemy, jak to będzie. Do tej pory sam pisałem muzykę dla Sabaton. Pytaliśmy gitarzystów, czy chcą też pisać, czy potrafią - obaj pisali już piosenki wcześniej. Zgodziliśmy się co do tego, że popróbujemy pisać muzykę wspólnie. Napiszę piosenkę czy dwie razem z Thobbe, jedną czy dwie razem z Chrisem i zobaczymy, czy wyjdzie z tego coś w stylu Sabatonu. Zgodziliśmy się, że byłoby dla nich nieco dziwne, gdyby nagle, po przyjściu z innych styli i zespołów, mieli od razu pisać piosenki w stylu Sabaton samodzielnie - w końcu ten zespół ma dwanaście lat historii za sobą. Kiedy już nagramy wspólnie album lub dwa, chłopcy wsiąkną w klimat, oczywiście będą pisać całkowicie własne kawałki. Na początku stwierdziliśmy, że zrobimy to razem.
O pisaniu piosenek...
To akurat prosta sprawa, przynajmniej taka do tej pory była, ze starym składem. Po prostu byłem jedynym autorem muzyki, dlatego mogłem to robić tak, jak uważałem za stosowne. Oczywiście reszta zespołu wspomagała mnie pomysłami - hej, tutaj zróbmy inaczej z perkusją - jasne, świetny pomysł! Ale nigdy nie pozwoliłbym na całkowite zmiany w piosenkach, skoro reszta nie była twórcami piosenek. Nidgy oczywiście nie zmuszaliśmy nikogo do niczego. Na albumie jest dwanaście piosenek. Powiedzmy, że zaczynam pisać kawałek i na którymś etapie ktoś mówi, że całkowicie mu się to nie podoba - nie ma sprawy, wyrzucam do kosza. Ponieważ każdy z nas musi wyjść na scenę i zagrać utwory, z których wykonania jest dumny.
Także w tym temacie panuje u nas demokratyczny totalitaryzm.
O koncertowaniu w USA...
Stany to całkiem inny świat jeśli chodzi o koncertowanie. Pierwszy raz, kiedy tam graliśmy, supportowaliśmy Accept, potem pojechaliśy w trasę z Evergrey. Kluby, miejsca koncertowe są wyposażone zupełnie inaczej niż w Europie - dużo niższy standard. Powiedzmy, kapele znane na cały świat, grają tam w takich warunkach i na takich scenach, że byście nie uwierzyli. W krajach takich jak Niemcy, Austria, Szwecja, na lepszych scenach grają początkujące kapele z demówkami. Nie powiem złego słowa o Amerykanach, tam jest po prostu inny świat. Na przykład na trasie z Accept mieliśmy taką sytuację, że ani my, ani support, ani Accept, nie mieliśmy przebieralni. Ani prysznica. Trzeba było się rozładować, wejść na scenę, a potem wyjść na zewnątrz. Dobrze, że to było na Florydzie, przynajmniej było ciepło.
O pieniądzach...
Hm, nie wiem co rozumiesz przez "niezależny finansowo". Jeśli chodzi Ci o to, że mógłbym teraz przestać pracować - nie interesuje mnie to. Jeśli przez to rozumiesz możliwość zapłacenia swoich rachunków - jasne, bardzo mnie to obchodzi.
Mam gdzieś luksusy. Aczkolwiek chcę być w stanie pójść do baru na imprezę, kupić przyjaciołom po parę drinków, przynajmniej raz na jakiś czas, i po obudzeniu się rano i stwierdzeniu, że wydałem kilka dobrych stów, nie musieć lecieć do banku i pożyczać kasę, by przeżyć. Wystarcza mi, że mam mieszkanie, internet, środek lokomocji, samochód. I tak jak każdy, nie chcę martwić się o to, czy w przyszłym miesiącu będzie z czego zapłacić za prąd. Całe szczęście teraz już nas to nie dotyczy, choć jeszcze kilka lat temu było dosyć ciężko. Zawsze uważaliśmy, że powinniśmy zabierać dla siebie tylko tyle, by przeżyć, cała reszta kasy zostaje w zespole, chociażby na wydatki związane z pirotechniką, nowymi instrumentami i sprzętem. To inwestycja - inwestycja w zespół. Dzięki temu się rozwijamy, i nasze koncerty są lepsze.