Zapewne wszyscy zadają wam to trudne pytanie, ale ja również muszę o to spytać: jakie były przyczyny rozłamu w zespole?
Joakim: Nie chcę tutaj wchodzić w szczegóły, ponieważ cokolwiek powiem może być źle zinterpretowane. Kiedy byliśmy nastolatkami, mieliśmy po siedemnaście, osiemnaście lat, wszyscy chcieliśmy tego samego – być w drodze i koncertować, być gwiazdami rocka. Teraz, kiedy mamy po plus minus trzydzieści lat, pojawiły się inne priorytety. Ludzie zaczęli chcieć innych rzeczy. Niektórzy z nas stracili w ogóle chęć koncertowania, dla kogoś innego najważniejsza stała się rodzina, jeszcze inni chcieli zredukować liczbę granych koncertów.
Czyli głównym problemem było koncertowanie? A nie myśleliście o zaangażowaniu koncertowych muzyków, jak to robią niektóre zespoły? Pozwoliłoby to uniknąć rozłamu.
Joakim: Nie, nie, tutaj byliśmy zgodni – Sabaton to wszystko albo nic. Przez tyle lat trzymaliśmy się wszyscy razem... Myślę, że osobiście byłbym rozczarowany, gdybyśmy podjęlibyśmy taką decyzję. Dlaczego ktoś ma siedzieć w domu i jeździć tylko na duże festiwale i koncerty, przynoszące niezłe pieniądze, a kiedy lecimy na przykład do Ameryki grać z mniejszymi zespołami i nie zarabiamy tam dużo, szczerze powiedziawszy tracimy na tym pieniądze, to ta osoba stwierdza, że woli zostać w domu. Moim zdaniem w muzyce to tak nie działa. Dla mnie jest to wszystko albo nic i tak powinno być. Jeśli czerpiesz z zespołu tylko to, co dobre i to co przynosi pieniądze – to spadaj.
Czy już podczas nagrywania nowego albumu przewidywałeś, że z zespołu może odejść kilka osób?
Joakim: Tak, dało się to odczuć podczas nagrań. Peter, który był z nami podczas nagrań pytał, co się z nami stało. Nie chcę tutaj wymieniać konkretnych nazwisk, ale ogólnie zazwyczaj mieliśmy po prostu świetne nagrania, teraz natomiast odczuwało się brak pasji i inspiracji, szczególnie u jednego z nas. Było widać, że chce to nagrać i jak najszybciej wyjść ze studia. Zazwyczaj mówił, że chce coś poprawić, że chce, aby brzmiało to perfekcyjnie, teraz natomiast stwierdzał od razu, że to, co nagraliśmy jest wystarczająco dobre i po prostu chciał wyjść.
Robban, gdzie grałeś przed Sabaton?
Robban: Grałem z wieloma szwedzkimi zespołami. Z jakiegoś powodu nie ma zbyt wielu bębniarzy w Szwecji. Ciągle dostawałem telefony od różnych zespołów potrzebujących bębniarza wyłącznie do prac studyjnych lub występów na żywo. W Sztokholmie, gdzie mieszkam, jest dość dziwnie, ponieważ ludzie ciągle realizują nowe projekty muzyczne, tworzą nowe zespoły i nagrywają płyty. Problemy pojawiają się gdy mają wystąpić na żywo. Są zbyt leniwi, nie chce im się.
Jest kilka znanych osób, z którymi współpracowałeś jako bębniarz albo technik perkusyjny.
Robban: Tak. Jako technik pracowałem z Gene'em Hoglan'em ze Strapping Young Lad, byłem także w trasie z Journey.
Joakim, a jak poznałeś Robbana?
Joakim: Dorastaliśmy w tym samym mieście. Osobiście znamy się już od jakichś 8 lat, Robban jest od nas tylko o kilka lat młodszy i odkąd pamiętam zawsze grywał w zespołach, z którymi mięliśmy styczność. A w zeszłym roku gdy Daniel (Daniel Mullback - były perkusista - przyp. red.) miał problemy z kolanem i musiał wrócić do domu, zadzwoniłem do Robbana i zapytałem czy może być za siedem godzin na lotnisku, przylecieć do Austrii i w ciągu 48 godzin nauczyć się seta składającego się z 15 utworów. Robben się zgodził. Przyleciał i zagrał świetnie. Tak więc przynajmniej połowę materiału, który gramy teraz, ma już opanowany.
Robban: W porównaniu do reszty nowych muzyków, mi było łatwiej się wdrożyć w sposób pracy zespołu. Byłem trochę lepiej przygotowany.
A jak sprawa się ma z innymi członkami zespołu?
Joakim: Chris jest z zespołu Nocturnal Rites, nadal z nimi gra, ale my mamy do niego pierwszeństwo. Oczywiście, jeżeli będą grali gdzieś w czasie, gdy Sabaton będzie odpoczywać, będzie z nimi grał, nagrywa z nimi także albumy, ale oni raczej rzadko występują na żywo. Znamy się z Noctural Rites już ponad 10 lat i to właściwie oni zasugerowali, że moglibyśmy z nimi grać. Wyszli z założenia, że skoro dają rocznie około 5 koncertów nie ma sensu, aby tak utalentowany dzieciak - zarówno pod względem wokalnym jak i gry gitarowej - siedział gdzieś na północy Szwecji i gnił. Uznali, że może to wyjść na dobre nie tylko Chrisowi, który będzie mógł się rozwijać, ale także ich zespołowi, ponieważ jeżeli ludziom spodoba się jego gra w Sabaton to może zaczną się rozglądać po innych jego projektach muzycznych.
Mówiłeś, że Chris także śpiewa. Czy pomaga Ci jakoś podczas występów?
Joakim: Okazało się, że obaj nowi gitarzyści potrafią prowadzić wokal. Podczas trasy promującej nowy krążek razem wykonują utwór "Gott mit uns". Na płycie oryginalnie śpiewam go w duecie z Peterem Tägtgrenem. W udziale przypadają im także takie utwory jak "Metal Crüe", zaczynające się i kończące wysokimi tonami, których ja nie potrafię wykrzyczeć. Na koncertach zamiennie wykonują te elementy w zależności od tego, który ma dziś większą ochotę się wydrzeć (śmiech).
Odnośnie Peter'a. Czemu szerzej nie wykorzystywaliście jego zdolności muzycznych podczas nagrywania materiału na nową płytę?
Joakim: Właściwie to on nie chciał zbyt głęboko ingerować w nasz materiał. Chciał się w całości poświęcić roli producenta. W momencie, gdy zaczyna śpiewać, przechodzi na zupełnie inny tryb pracy. Zauważyłem to podczas wspólnego nagrywania. Będąc producentem, chce mieć bardziej obiektywne spojrzenie na całość projektu, a kiedy zaczyna oddziaływać zbytnio na sferę muzyczną przechodzi w tryb bardziej subiektywny. Jest naszym dobrym przyjacielem i cholernym pijakiem. Razem robiliśmy naprawdę zwariowane rzeczy, ale jeżeli chodzi o pracę, to podczas nagrywania albumu tylko raz piliśmy alkohol. On i ja przynajmniej. Nie mogę i nie będę mówił za resztę zespołu, ale my piliśmy tylko raz.
Czy wszyscy nowi członkowie bez problemu wskoczyli do pociągu "Sabaton Express"? Nie było żadnych zastrzeżeń lub pragnień, aby zmienić jakąś część wizerunku grupy?
Robban: Nie było żadnych problemów. Jak wiesz dorastaliśmy (z Joakimem – przyp. red.) w tym samym mieście. Do tego mój pierwszy zespół miał próby w pomieszczeniu obok pierwszego zespołu Joakim'a, który w późniejszym czasie przekształcił się w Sabaton. Słyszałem zatem pierwsze wersje demo i byłem wielkim fanem ich muzyki. Słucham wielu różnych świetnych zespołów jak: Sting, The Police, Korn, Marylin Manson, Megadeth i w każdym przypadku słuchając utworów tych grup wyobrażam sobie siebie grającego partie perkusyjne. Podobnie było w przypadku Sabaton. Wyobrażałem sobie jak ja bym wykonał daną partię w piosence i jakie by to było uczucie. W zeszłym roku miałem okazję zagrania kilku koncertów i bardzo mi się spodobało. Nie zrozum mnie źle, Daniel to świetny facet i życzę mu zdrowia, ale po powrocie do domu po cichu marzyłem, żeby do mnie ponownie zadzwonili.
Ok, w takim razie jaka jest Twoja ulubiona piosenka Sabaton?
Robban: Jak na razie bez wątpienia jest to Carolus Rex. Wyróżnia się spośród innych utworów na płycie.
Joakim: Ma bardzo dużo partii perkusyjnych, dlatego mu się podoba!
Nadal nie macie klawiszowca. Trudno jest znaleźć odpowiedniego muzyka?
Joakim: Tak. Po pierwsze ciężko znaleźć heavy metalowych klawiszowców. Zazwyczaj tacy muzycy zajmują się muzyką klasyczną. Powiedzmy sobie jasno, gra na keyboardzie, a sam oryginalnie jestem klawiszowcem, więc wiem, co mówię, jest uważana za lamerstwo. To jest jedna rzecz. Po drugie, Daniel poinformował mnie, że odchodzi z zespołu, kiedy byłem w Islandii. Powiedział po prostu, że nie jedzie oraz że w jego życiu pojawiły się inne priorytety. W tym momencie było dla nas już za późno, aby zdobyć nową wizę do USA, a nie chcieliśmy odwoływać trasy. Dodatkowo mieliśmy wtedy tylko trzy tygodnie, żeby przygotować resztę zespołu do wyjazdu. Powiedziałem mu, że skoro chce robić w życiu coś innego, to jest mi przykro, ale akceptuję to. Nie chciałem mieć uczucia, że robi to tylko dlatego, że musi, ale poprosiłem go o pomoc. Nagrał więc dla nas wszystkie partie klawiszowe, które mogliśmy wykorzystać na koncertach.
Przejdźmy teraz do waszego nowego albumu. Dlaczego zdecydowaliście się na nagranie albumu o Szwecji?
Właściwie było to coś, o czym już wcześniej myśleliśmy, ale uważaliśmy, że będzie to interesujące tylko dla nas. Poza Szwedami nie będzie to nikogo obchodziło. Zabawne jest to, że szczególnie polscy fani pytali nas, dlaczego nie napiszemy czegoś o naszej historii. Szwedzka armia nie była zbyt miła dla Polaków, z czego nie jesteśmy dumni, a mimo wszystko to właśnie od was najczęściej padało to pytanie. Również w Ameryce, zarówno Północnej, jak i Południowej, mówili nam, że byliśmy przecież narodem wojowniczym, więc mamy o czym śpiewać.
Ciężko było wam wybrać konkretne wydarzenia do przedstawienia w utworach?
Mieliśmy pomoc - historyka Bengta Liljegrena. Na początku myśleliśmy, że będzie on tylko nas sprawdzał, czy czegoś nie pomieszaliśmy w faktach, ale później, kiedy rozmawialiśmy przedstawił nam wydarzenia, o których nie mieliśmy pojęcia. Nie są one opisane w zwykłych książkach historycznych, trzeba się nieźle naszukać, aby znaleźć odpowiednią książkę. Niektóre z nich nie są już nawet drukowane. Musiałem przeszukiwać antykwariaty, czego w życiu nie robiłem. Liljegren zainspirował nas do takiego działania. Był zaangażowany w projekt od początku do samego końca. Pomagał nam znaleźć konkretne fakty oraz dobierać wydarzenia do muzyki poszczególnych utworów. Inne do agresywnych, a inne do depresyjnych piosenek. Podsuwał nam różne pomysły, rozdziały lub całe książki na dany temat i wtedy robiliśmy rozeznanie i decydowaliśmy, co wybrać. Przed nagraniem oddawaliśmy wszystkie teksty do Liljegrena, żeby upewnić się, że nie popełniliśmy w nich żadnego błędu. Muszę przyznać, że były chyba tylko ze dwa miejsca, w których napisaliśmy coś źle. W jednym przypadku polecił nam przedstawić to samo, ale innymi słowami, a w drugim miejscu, to było w utworze "Carolus Rex", powiedział, że król nigdy nie użyłby takich słów. My chcieliśmy użyć jakiejś długiej przemowy, ale Liljegren powiedział, że Karol był władcą, który mówił bardzo rzeczowo i nigdy nie robił długich przemów. Wydawał po prostu rozkaz, którego niewykonanie było równoważne z wyrokiem śmierci. Także musieliśmy zmienić i to.
Jak długo zajmowało wam czytanie o podrzucanych przez Liljegrena wydarzeniach?
Joakim: Nie wiem, ponieważ było to robione również podczas pisania muzyki, więc nie potrafię powiedzieć dokładnie ile czasu spędziliśmy wyłącznie nad książkami. Pisaliśmy ten album w dwóch językach ok. 8 godzin zajmowało nam stworzenie jednego utworu w jednym języku, jeśli chodzi o sam tekst. Nie wliczam w to czytania książek. Natomiast same badania historyczne potrafiły w niektórych przypadkach trwać tylko 2 godziny. Z innych płyt pamiętam utwór "Stalingrad". Przeczytałem jedną 600-stronicową książkę o niczym, co mógłbym użyć w piosence. A potem natrafiłem na tłumaczenie pamiętnika radzieckiego żołnierza, które miało raptem 15 stron. Opisywał tam całe szaleństwo, jakie panowało w tamtych czasach w Związku Radzieckim i jego odczucia. Przeczytanie tego zajęło mi 20-25 minut. Z drugiej strony miałem już naświetlone tło historyczne dzięki tej 600-stronicowej książce, co zapewne pomogło.
Najpierw tworzyliście muzykę, a później teksty?
Joakim: Tak. Czasami jak piszę muzykę mam kilka pomysłów, czy kilka linijek tekstu do umieszczenia tu, czy tam, ale zazwyczaj, kiedy mamy muzykę ukończoną w 100%, to teksty są gotowe raptem w 10%. Zazwyczaj mam melodię, nagrywam wszystkie partie instrumentalne oraz wokal, tylko perkusji używam elektronicznej, bo sam nie umiem na niej grać. Tak nagrany utwór pokazuję pozostałym członkom zespołu i wspólnie decydujemy, czy taki kawałek nam się podoba czy nie. Nagrany wokal nie przedstawia jeszcze wtedy właściwie żadnej treści, są to po prostu luźne słowa, które wpadły mi do głowy i brzmiały dla mnie fajnie. Jednak czasem, kiedy nagrywam w ten sposób muzykę i wokal, nagle pojawia się pomysł na tekst, który świetnie pasuje do danej melodii. Tak było na przykład z utworem "Long Live The King".
Album "Carolus Rex" nagraliście również z tekstami po szwedzku. Ciężko wam było później przetłumaczyć gotowe utwory na angielski, żeby nie zatracić emocji i sensu zawartych w piosence?
Joakim: Dla każdego utworu było inaczej. Niektóre z nich pisaliśmy najpierw po angielsku, a później po szwedzku, niektóre pisaliśmy w tym samym czasie przeskakując pomiędzy językami. W żadnej piosence nie ma dosłownego tłumaczenia. Czasami pierwszy wers w tekście po szwedzku znaczeniowo odpowiada pierwszemu wersowi w teksie po angielsku, ale na przykład w utworze "A Lifetime Of War" teksty po szwedzku i po angielsku są zupełnie inne. Oczywiście mówią one o tym samym wydarzeniu, ale w wersji angielskiej to wydarzenie jest przedstawione z punktu widzenia obserwatora, natomiast w wersji szwedzkiej – z punktu widzenia młodego żołnierza. Dla mnie ważniejsze jest, żeby muzyka przedstawiała takie same emocje, niż to, żeby tekst był identyczny w każdym języku.
Myślicie, że będziecie nagrywać więcej melodyjnych utworów? Na nowej płycie jest jeden taki utwór – "Lifetime of War". Podobnie jak "Final Solution" na płycie "Coat of Arms", jest to pewne odejście od typowych marszowych piosenek zespołu. Czy na kolejnych płytach zobaczymy więcej tego rodzaju kawałków?
Joakim: Kocham różnorodność melodyczną w ramach pojedynczych albumów. Według mnie idealna płyta powinna posiadać dwa lub trzy walące po jajach, cholernie szybkie kawałki. Kolejne dwa lub trzy emocjonalnie poruszające utwory bez znaczenia w jakim tempie, choć powinny być one utrzymane w przedziale pomiędzy wolnym a średnim. Reszta powinna być utrzymana w średnim tempie, ponieważ... ponieważ się starzeję i robię się wolny (śmiech). A mówiąc poważnie, tego rodzaju utwory są bardziej wszechstronne zarówno pod względem aranżacji i pisania samej piosenki oraz późniejszego jej wykonania na scenie. Śpiewając super szybkie utwory musisz być albo cholernie szczęśliwy albo cholernie zły. Jeżeli osiągasz ekstremalne tempa, czy to zupełnie wolne i spokojne czy ostre i szybkie, jesteś bardzo ograniczany emocjonalnie. W przypadku średniego tempa zawsze masz możliwość nagłej zmiany emocjonalnej polaryzacji utworu. Taka dynamika powoduje, że trudniej jest napisać utwór, ale... bardziej je lubię. Nie wiem dlaczego. Chyba po prostu jestem dziwakiem.
Wielu z waszych fanów sięga po książki historyczne dopiero po usłyszeniu waszych utworów. Czujecie się jak nauczyciele, którzy przedstawiają historię w ciekawy sposób?
Joakim: Nigdy o tym nie myśleliśmy. Pisanie o wydarzeniach historycznych przysparza nam wiele radości, jest ciekawsze niż tworzenie kolejnego utworu o piciu, kobietach czy pokonywaniu smoków. Oczywiście w takiej tematyce nie widzę niczego złego, ale wiedzieliśmy, że to nie dla nas. W wojnie jest wiele elementów, które są obecne w naszej muzyce, jak na przykład agresja, nienawiść, duma, radość... to wszystko jest na wojnie. Nigdy nie czuliśmy się nauczycielami historii. Jesteśmy dalecy od tego, żeby mówić ludziom, co mają myśleć, czy to w sprawach politycznych czy religijnych. Możemy im o tym opowiadać, ale nie powiemy, co mają sądzić o danym wydarzeniu. Dochodzą do mnie informacje, że czasami niektórzy profesorzy używają naszych utworów, jako przykładów. Kilka tygodni temu w Ameryce, niestety nie pamiętam, w którym mieście, młody chłopak przyszedł razem ze swoim tatą i powiedział, że zamierza napisać swój pierwszy w życiu esej historyczny i będzie on traktował o obronie Wizny. Zdziwiłem się skąd o tym wie, okazało się, że jedno z jego rodziców pochodzi z Polski. Powiedziałem mu, że prawdopodobnie żaden amerykański nauczyciel nie ma pojęcia o tej bitwie i nie wie nawet gdzie jest to miejsce, na co on odpowiedział, że zdaje sobie z tego sprawę i właśnie dlatego chce o niej napisać. Było naprawdę miło to usłyszeć. Nigdy nie było naszą intencją, żeby nauczać ludzi, ale jeśli dzięki naszym utworom ktoś zaczyna się interesować historią, to fajnie to słyszeć.
A skąd bierzecie pomysły na teksty waszych utworów?
Joakim: Czytam dużo książek, oglądam filmy dokumentalne i czasem wtedy przychodzi mi do głowy pomysł na utwór. Innym razem, kiedy tworzymy piosenkę i przychodzi do pisania tekstów przypominam sobie jakieś wydarzenia, o których wcześniej czytałem. Natomiast mniej więcej połowa pomysłów na teksty na albumie "Coat of Arms" pochodzi od fanów. Jest wiele wydarzeń, czy postaci historycznych, o których wie każdy w danym państwie, ale już poza jego granicami mało kto o nich słyszał, tak jest na przykład z waszym Powstaniem Warszawskim. Przeciętny 50-letni Polak powie ci więcej o tym powstaniu niż nauczyciel historii w szwedzkiej szkole. Ja dużo o tym powstaniu dowiedziałem się z filmu dokumentalnego CNN, który obejrzałem podczas pobytu w Wielkiej Brytanii. Nocowałem wtedy w jakimś obskurnym hotelu, w mało przyjaznej dzielnicy nieopodal Birmingham, gdzie pokoje wynajmowane są na godziny. Pamiętam, że nie mogłem spać, bo ktoś właśnie zabawiał się z jedną prostytutką w pokoju obok, na szczęście w hotelu był całkiem szybki Internet i znalazłem w sieci film o Powstaniu Warszawskim.
Zawsze interesowałeś się historią?
Joakim: Mój nauczyciel powiedziałby, że nie. Przez jeden semestr historia wydała mi się bardziej interesująca. Mieliśmy wtedy młodego nauczyciela, strasznie się nią pasjonował. Kiedy prowadził lekcje nie pisał nic na tablicy, nie zarzucał cię tysiącem dat; on po prostu opowiadał. To było jak magia. Po takiej lekcji chciałeś dowiedzieć się więcej, więc czytałeś podręcznik. Niestety trwało tylko jeden semestr.
Sabaton zazwyczaj jest przedstawiany jako zespół power metalowy. Czy nie sądzisz, że stworzyliście nowy gatunek metalu – battle metal?
Joakim: Nigdy nie przywiązywałem zbytniej wagi do gatunków metalu, ale zgadzam się z tym, że nie można nas zaklasyfikować, jako zespół grający power metal. Jeśli ktoś tak o nas mówi, to daje to złe pojęcie, czym tak naprawdę jest Sabaton. Jeśli ktoś rzuca hasło - power metal, myślę o Blind Guardian, Helloween. Czasem myślę, że bliżej nam do Accept niż do wcześniej wymienionych zespołów. Dla mnie Sabaton jest mieszanką power i heavy metalu, a czasem myślę nawet, że piszemy coś w rodzaju soundtracku do filmu.
W Polsce wielki sukces odnieśliście po nagraniu utworu "40:1". Nawet ludzie nie słuchający na co dzień metalu kupowali wasze płyty ze względu na ten utwór. Byliście tym zaskoczeni?
Joakim: Nigdy nie piszemy utworów tylko po to, żeby zdobyć nowy rynek. Kiedy graliśmy w Polsce w 2007 roku jeszcze przed napisaniem "40:1" na naszych koncertach w Warszawie i Krakowie przyszło około 200 osób. W Krakowie podszedł do nas jeden chłopak i powiedział, że skoro śpiewamy o bitwach, to czemu nie napiszemy piosenki o obronie Wizny. Można by nakręcić o tym film, a mało kto wie o tej bitwie. Dzięki niemu napisaliśmy o tym utwór. Bardzo się zmartwiliśmy, kiedy zobaczyliśmy miliony wyświetleń "40:1" na YouTubie. Obawialiśmy się, że na koncertach ludzie przyjdą posłuchać tylko tej jednej piosenki, a potem sobie pójdą albo przesiedzą resztę setu. Tego właśnie oczekiwaliśmy w Polsce, ale stało się zupełnie inaczej. Polska jest jednym z niewielu krajów, gdzie staliśmy się niesamowicie popularni dzięki jednemu utworowi i utrzymaliśmy swoją popularność przy kolejnych albumach. Na koncertach wszyscy skaczą i śpiewają zarówno przy "40:1" jak i przy "Primo Victoria".
Właśnie skończyliście trasę koncertową po Stanach Zjednoczonych. Dostrzegacie jakieś różnice między graniem w Ameryce, a graniem w Europie?
Joakim: Ogólnie można powiedzieć, że fani amerykańscy są znacznie spokojniejsi. Nigdy nie "napadną" cię na ulicy, są bardzo mili. Uprzejmie pytają o możliwość zrobienia zdjęcia czy otrzymania autografu, ale z drugiej strony analogicznie zachowują się na koncercie pod sceną. W Niemczech czy Wielkiej Brytanii ludzie szaleją, podobnie jak we wschodniej części Europy. Najbardziej rozemocjonowane tłumy pamiętam z koncertów w Polsce, Grecji, Meksyku, Szkocji, Bułgarii, Czechach, wszędzie, gdzie metal jest muzyką undergroundową. W Szwecji czy Finlandii metal jest właściwie mainstreamowy, pojawia się na listach przebojów, ale ludzie na koncertach zachowują się znacznie spokojniej. Musi być między tym jakiś związek.
To będzie trochę inne pytanie. Gry wideo. Gracie w nie?
Joakim: Kiedyś grałem. Teraz tylko czasem.
Robban: Ja także.
Joakim: Jako dzieciak nie piłem dużo, ponieważ byłem w drużynie pływackiej, więc nie spędzałem zbyt wiele czasu na libacjach. Na początku grałem na Nintendo 8-bitowym, później 16-bitowym oraz na Amidze 500. Kochałem "Lost patrol" (trategiczna gra wojenna – przyp. red.), "Cannon Fodder" (zręcznościowa gra wojenna – przyp. red.), "Moonstone [RPG]" i inne klasyki. Z hardcorowego grania zrezygnowałem około 10 lat temu. Obecnie rzadko grywam, ale jeżeli znajdę tytuł, który mnie zainteresuje nie mogę się od niego oderwać dopóki go nie skończę.
Masz jakiś ulubiony gatunek?
Joakim: Serie Bioware typu "Mass Effect", czy "Dragon Age". Dorastałem grając w "Baldur's Gate" i uwielbiałem tę grę ze względu na cholernie dobrą historię i narrację, trzymającą poziom od początku do końca. Bardzo lubię też strzelanki. Oryginalny "Doom", potem "Quake" 1 i 2, po czym straciłem zainteresowanie tym rodzajem gier do czasu "Halo", które według mnie zredefiniowało swój gatunek. Bioware wypuściło także serię "Knights of the Old Republic". W pierwszą część grałem dość intensywnie, ale to druga odsłona zrobiła na mnie większe wrażenie. Akurat wtedy byłem chory i siedziałem w domu przez prawie tydzień. W tym czasie, przez około 56 godzin nie robiłem nic innego poza jedzeniem, krótkim snem i graniem! Z przykrością stwierdzam, że tego typu gier jest z roku na rok coraz mniej. Obecnie pojawia się jeden, może dwa tytuły, które są w stanie mnie tak wciągnąć. Kupuję sporo gier i każdą z nich wypróbowuję. Czasem, gdy kończymy sesję studyjną i razem z przyjaciółmi nie mamy niczego lepszego do roboty, siadamy razem i gramy w różne gry, ale to raczej na zasadzie lekkiej rozrywki niż hardcore'owego grania.
Dziękujemy za wywiad. Czy chciałbyś coś jeszcze powiedzieć specjalnie dla czytelników metalnews.pl?
Joakim: Jeszcze jedno piwo, proszę!