17 grudnia 2015 roku, terminal promowy Värtahamnen w Sztokholmie, Szwecja. Zimno, ciemno i do domu daleko. Jednak poczekalnia wypełniona jest po brzegi hałaśliwymi i szczęśliwymi fanami zespołu Sabaton. Bo oto już za chwilę rozpocznie się kolejna edycja Sabaton Cruise, czyli niemal 24-godzinne party na imprezowym promie Galaxy. W tym roku tradycyjnie nie zabrakło przedstawicieli Polish Panzer Battalion i choć ekipa nie była liczna, to z pewnością silna osobowościowo.
Kiedy już wpuszczono nas na pokład i wciśnięto nam w łapki ulotki z rozkładem jazdy (oraz wspaniałą informacją, że jutro wystąpi na scenie zespół Gamma Ray), dostaliśmy niespotykanie dużo czasu na opróżnienie półek sklepowych i wprowadzenie się w dobry nastrój, z czego wszyscy skwapliwie skorzystali.
Pierwszy set wystartował o godzinie 22.30 i rozpoczął się nietypowo. Z głośników zamiast spodziewanego Final Countdown popłynął scoverowany utwór In The Army Now. Całkiem miła odmiana, choć osobiście zawsze wpadam w lekką konsternację słysząc Joakima w tym wykonaniu. Następnie tradycyjny The March To War i – bez niespodzianek – Ghost Division. Potem mogliśmy usłyszeć typową mieszankę kawałków z albumów starszych oraz najnowszych. I tak uraczono nas: To Hell And Back, szwedzką (a jakże) wersją Carolus Rex, Swedish Pagans (to dopiero początek…), Resist And Bite, The Art Of War i szlagier Primo Victoria. Niejakim zaskoczeniem było zakończenie setu utworem przeważnie finalizującym koncerty czyli Metal Crue. Tak dziwnie się siakoś zrobiło…
Po pierwszym secie dostaliśmy godzinną przerwę na uzupełnienie sił i płynów. Niektórzy uzupełniali już do rana, inni pofatygowali się na drugą część koncertu. A warto było, ponieważ rozpoczął się on mocnym rarytasem. Wolfpack – to był utwór, którego wielu nie słyszało jeszcze na żywo. A na żywo brzmi po prostu obłędnie. Dalej koncert przebiegał prawie normalnie. Prawie, bowiem po Into The Fire oraz Soldier Of 3 Armies publiczność znowu zaczęła intonować… Swedish Pagans. Po krótkiej wymianie zdań, zespół zdecydował się zagrać ten utwór ponownie. W końcu większość publiki to Szwedzi, a Sabaton nie ma jakoś wielu piosenek o Szwedach. Tylko tę jedną... I całą dedykowaną, dwujęzyczną płytę… Ale niech mają. Kolejnym był mocny akcent słowiański – Uprising i zaraz potem Far From The Fame. Po No Bullets Fly z racji rocznicy urodzin najlepszego snajpera jakiego ziemia nosiła, usłyszeliśmy (jeden z moich de facto ulubionych kawałków) White Death. Pozostając przy tematach skandynawskich następnymi utworami były Gott Mitt Uns (Chrisowi udało się zapomnieć, że ma śpiewać, nie trafić w rytm i pomylić tekst), Talvisota, En Livstid I Krig i wydawałoby się, że to koniec klimatów z dalekiej północy, ale nie. Publiczność zdecydowanie nie podzielała tej opinii, ponieważ… znowu zaczęła intonować przyśpiewkę ze Swedish Pagans. Skonsternowani członkowie zespołu zerkali bezradnie na siebie w nadziei, że nam przejdzie. Nie przeszło. Parominutowe wycie wymusiło zagranie Swedish Pagans po raz kolejny. Tym razem ostatni. Zespół pożegnał się z publicznością utworem, którego można było się spodziewać czyli Panzer Battalion. I chyba tylko mi się wydawało, że panowie dość chyżo czmychnęli ze sceny, pewnie w obawie przed kolejną intonacją Swedish Pagans. Cały koncert zakończył się ok 2 w nocy. Impreza trwała jeszcze długo potem.
Kładąc się spać niestety pomyśleliśmy o nastawieniu budzików... na szczęście udało nam się obudzić tuż przed rozpoczęciem koncertu Gamma Ray. Czując jeszcze delikatnie skutki zabawy z dnia poprzedniego udaliśmy się pod scenę. Zajęliśmy wygodne miejsca na kanapie i czekaliśmy na rozpoczęcie występu. Długo nie siedzieliśmy - jak tylko Kai Hansen pojawił się na scenie, my wylądowaliśmy w tłumie skacząc i bawiąc się przy klasykach takich jak Master Of Confusion czy I Want Out.
W trakcie koncertu zaczęła się już formować kolejka do sabatonowego signing session. Podpisywali płyty, plakaty i inne różności. Można też było z każdym z muzyków zamienić kilka słów. Signing session trwało do ostatniego fana. Dzięki temu każdy miał możliwość na zdobycie nowych autografów i wspaniałych wspomnień.
Mimo, że setlista na koncercie Sabatonu nie była jakaś nad wyraz imponująca czy niespotykana, ktoś nawet może powiedzieć, że absolutnie nie odbiegała od zwykłych koncertówek, to jedna różnica zawsze będzie stawiać te wydarzenia wyżej. Sabaton Cruise ma swój niepowtarzalny klimat, który tworzą sami fani wykupujący bilety w niecałą godzinę. Fani szalejący mimo niejednokrotnie uciekającego spod nóg pokładu (w tym roku morze było – wyjątkowo – gładkie jak stół). Fani tacy jak Ty czy ja przebywający często długą drogę, by spotkać się na tym wyjątkowym rejsie. Fani, którzy na pewno pojawią się na nim ponownie. Peace, love & heavy metal!
relacja by Kejti
Oficjalna wideorelacja z Sabaton Cruise 2015