Sabaton postanowił rozszerzyć działalność festiwalową. Oprócz sierpniowego Sabaton Open Air w tym roku zorganizowany został Noch Ein Bier Fest. Wydarzenie to odbyło się 25 lipca w Gelsenkirchen, w Niemczech. Oczywiście grupa członków Polish Panzer Battalion wybrała się na obczyznę, by zobaczyć na własne oczy co tam się wydarzy. Przedstawiamy Wam relację z tego festu, napisaną przez Miri.
Through the gates of hell...
To jedyna myśl towarzysząca wsiadaniu do pociągu relacji Lublin – Warszawa. Jeszcze wtedy nieświadomie przeklinaliśmy zło lejące się z nieba. Oznacza to tylko, że wyprawę do Gelsenkirchen czas zacząć!
Na Sabaton Open Air / Noch Ein Bier Fest nie mogło zabraknąć Battalionowej ekipy. Część z nas wybrała opcję podróży samolotem, reszta ekipy dotarła drogą lądową. Ekipa samolotowa, po ekscytującej podróży i pokładu pełnego dzieci i wesołych górali, szczęśliwie wylądowała w Dortmundzie. Po noclegu i pobieżnym obejrzeniu miasta, obstawionego skrzydlatymi jednoro…oh, nosorożcami, koleją dotarliśmy do Gelsenkirchen.
Pogoda od rana nie zachęcała. Po kilkudniowych upałach, dzień koncertu był zimny i deszczowy. Po dotarciu do Gelsenkirchen nasza ekipa podążyła za czarnym tłumem Sabatonowych koszulek. Nasza ufność w metal i tym razem nie zawiodła, bo zgodnie z oczekiwaniami rzeka glanów zaprowadziła nas do Amfiteatru, czyli tam, gdzie festiwal miał się odbyć. Na miejscu dołączyła do nas reszta polskiej ekipy... oraz reszta z 6 tysięcy fanów, bo wszystkie bilety zostały wyprzedane.
Jako ludzie wyrozumiali pominiemy tutaj kwestię zorganizowania wpuszczania festiwalowiczów na teren Amfiteatru. Zaletą było jedynie dbanie o higienę naszego słuchu, ponieważ koncert Bloodbound wysłuchaliśmy z daleka, w ogromnej kolejce do czterech bramek, otwartych pół godziny przed rozpoczęciem imprezy.
Po nieodżałowanym do tej pory show Bloodbound, scena należała do Civil War. Występ był dobry, jednak bardzo krótki, dodatkowo skrócony przez organizatorów. Członkowie zespołu po koncercie przyjacielsko wyszli do swoich fanów, a nam udało się zamienić kilka słów ze spontanicznym Danielem Myhrem. Niedługi, ale energetyczny występ pozwolił się jednak rozgrzać przed kolejnym koncertem, zagranym przez Korpiklaani. Pod sceną zrobiło się zdecydowanie gęściej, pojawiło się także pierwsze niemieckie pogo.
Jednak największe napięcie towarzyszyło oczekiwaniu na dwa ostatnie występy. Posileni na punktach gastronomicznych i napaleni jak korniki na szafę czekaliśmy na koncert zespołu braci Greywolf. Występ Powerwolf trwał ok. godziny, jednak niemiecko-rumuńskiej ekipie genialnie udało się poderwać całą publikę. Pod sceną zawrzało i przetoczyło się istne szaleństwo. Pomimo niedawnej premiery nowego albumu, setlista składała się z najpopularniejszych i najlepszych naszym zdaniem utworów, pozostawiając miejsce tylko dla dwóch singli promujących najnowsze „Blessed&Possessed”. Widowisko wywarło na nas ogromne wrażenie, choć konferansjerka w języku niemieckim bolała nic nie rozumiejących Polaków.
Nadszedł czas na wielki finał. Sabaton wszedł na scenę o 21. Po tradycyjnym intro Europe i "Ghost Division" Joakim z góry zapowiedział swoim fanom, że koncert będzie jednym z najdłuższych i najbardziej żywiołowych. Publika nie miała nic przeciwko, dlatego Szwedzi od razu przeszli do spełniania obietnicy i zdecydowanie nas nie rozczarowali. Dekoracje sceniczne, efekty pirotechniczne i oczywiście sama muzyka – wszystko było na jak najwyższym poziomie. Wyczekane i pewne jak Sylwester w grudniu żarty sceniczne Szwedów także nie zawiodły - Joakim grający na gitarze bawił jak zawsze. Odkurzonych zostało kilka starszych kawałków, dlatego mogliśmy pobawić się przy dawno nie słyszanym "Screaming Eagles" czy "Coat of Arms". Dobrze było też usłyszeć ze sceny zaśpiewane specjalnie dla niemieckiego Battalionu "Saboteurs" czy "Panzer Battalion". Wrażenie zrobiła także wytworzona przez publiczność atmosfera podczas "A Lifetime of War" - w całym Amfiteatrze zalśniły zapalone zapalniczki oraz latarki. Sam zespół także przygotował dla fanów niespodziankę - na scenę zaproszony został Daniel Myhr, obecny klawiszowiec Civil War. Razem z Sabatonem zagrał on „Wolfpack”. To właśnie ten moment festiwalu zostanie najlepiej zapamiętany na dosyć długo, bo Myhr postanowił w pełni się uzewnętrznić i podzielić sobą z festiwalowiczami. Jezioro Łabędzie w jego wykonaniu wywołało falę rozbawienia i zdecydowanie przyćmiło Balet Moskiewski.
Nie zawiodła także nazwa festiwalu - tradycyjne okrzyki "Noch ein Bier" (również w języku polskim) rozbrzmiewały praktycznie po każdym kawałku. Szwedzi kolejno delektowali się kubkami zimnego, niemieckiego piwa, wprawiając w zadowolenie szalejącą publiczność.
Koncert Sabatonu skończył się spektakularnym pokazem pirotechniki i wysypaniem szwedzkiego, żółto-niebieskiego konfetti. Finał był zdecydowanie udany i widowiskowy, a publiczność domagała się jak najdłuższego grania. Podekscytowanie i epidemia metalu towarzyszyła przez całe show. Koncert zakończył się puszczonym z głośników "In the Army now", przy dźwiękach którego zespół żegnał się z fanami i dziękował im za wspólną zabawę.
Amfiteatr opustoszał w szybkim tempie. Kaucja za kubki sprawiła, że teren festiwalowy pozostał czysty, a jedyne co w nim pozostało to ekipy techniczne i zagubione, wprost ze sceny, części garderoby.
Drugi rząd od barierki, genialna zabawa, ślady glanów na całym ciele i zdarte gardło potwierdzają tylko jedno – festiwal i koncerty były naprawdę udane i nawet pogoda nie zdołała tego zepsuć, ponieważ deszcz, gdy festiwalowicze przestali zwracać na niego uwagę, także postanowił sobie pójść.
Następny dzień obfitował w zwiedzanie Dortmundu, kosztowanie lokalnych specjałów i wymianę pokoncertowych wrażeń. Lot powrotny również wzbudził pełno emocji, w szczególności przepiękny widok oświetlonych miast.
Podsumowanie może być tylko jedno – NAPRAWDĘ BYŁO WARTO!
relacja by Miri